Poznajmy postać Chodeczanina narodowości Żydowskiej ? Romana Haltera.
Na jego temat wiele może opowiedzieć pamiętający doskonale Romana jego kolega z dzieciństwa a jednocześnie członek naszego Bractwa Bogumił Mójta. Pamięta go również Kazimierz Murkowski, który niedawno wspominał, że kupował od niego bodaj dwukrotnie szkolne książki ponieważ zawsze były czyste i w dobrym stanie. Przed kilkoma laty przyjechał do Chodcza, niestety nie mieliśmy okazji się spotkać. Była na to szansa w 2009 roku, ponieważ dotarła informacja o przygotowaniach do nagrania filmu dokumentalnego o jego życiu. Niestety dotychczas nic w tym kierunku się nie wydarzyło.
Poniżej przedstawiamy historię jego tragicznych przeżyć związanych z czasem II Wojny Światowej spisaną przez niego samego. Wiele stron internetowych prezentuje jego sylwetkę i wspomnienia. Możemy tam znaleźć informację o twórczości artystycznej. Rozpoczął ją późno bo dopiero w latach 70-tych, powodem tak późnego startu były bolesne wspomnienia, potworności z jakimi się zetknął i doświadczył w czasie wojny.
DOBROĆ NIEZNAJOMYCH
We wrześniu 1939 roku miałem 12 lat, gdy oddziały Hitlera wkroczyły do Polski. Byłem siódmym, najmłodszym, dzieckiem w naszej rodzinie. Moja rodzina i krewni mieszkali w północno-zachodniej części Polski, w mieście Chodecz (po niemiecku Godetz). Przed wrześniem 1939 roku w moim mieście żyli Polacy, Niemcy i 800 Żydów. Okolica, w której mieszkałem, została wcielona do Niemiec w 1939 roku i niemal natychmiast zaczęły się ?czystki? Żydów. Morderstwa zaczęły się pod koniec września, jak tylko policja SS przejęła władzę nad miastem.
Najpierw SS zgromadziło wszystkich potencjalnych żydowskich i polskich przywódców i rozstrzelała ich. W ościennych miastach postąpili tak samo. Następnie zmusili wszystkich zdrowych fizycznie Żydów ? mężczyzn i kobiety ? do pracy, bądź to przy budowie drogi i linii kolejowej Berlin ? Poznań, bądź to przy budowie pierwszego obozu zagłady w Chełmnie, tworzonym do mordowania społeczności żydowskich w północno-zachodniej Polsce.
Tym z nas, którzy zostali w Chodczu, zabrano naszą własność, a my zostaliśmy przeniesieni do ruder na obrzeżach miasta. Zmuszono nas do noszenia opasek na rękę z gwiazdą Dawida i do chodzenia nie po chodniku, ale w ściekach. Do wiosny 1940 roku, z ośmiuset Żydów, którzy pierwotnie mieszkali w Chodczu, zostało nas 360 osób i wszyscy zostaliśmy wysłani do getta w Łodzi.
Gdy tam dotarliśmy, okazało się, że getto było przepełnione i mogło przyjąć tylko 120 z nas. Mój dziadek, ojciec, matka, przyrodnia siostra i dwójka jej dzieci oraz ja byliśmy wśród przyjętych. Pozostali zostali zabrani i rozstrzelani. Łódzkie getto było niesprawiedliwym i nierównym społeczeństwem. Ci, którymi kierował Mordechai Chaim Rumkowski, wraz ze swoimi przyjaciółmi, krewnymi i znajomymi, jedli dostatecznie; pozostali głodowali. Ci z nas, którzy byli z zewnątrz, głodowali od pierwszego dnia.
Mój dziadek, z którym byłem bardzo zżyty, zmarł dwa miesiące później, w październiku 1940 roku. Powiedział mi, że gdy przeżyję ? nie jeśli przeżyję ale gdy ? muszę powiedzieć światu, że niemieccy naziści mordowali wszystkich Żydów. Zrozumiał to w październiku 1940 roku, a jego słowa pomogły mi przeżyć, ponieważ wierzyłem w to, co mi powiedział.
W getto istniały fabryki produkujące przedmioty potrzebne siłom niemieckim. Udało mi się dostać pracę w fabryce metalu. Jako dodatek do głodowych racji żywnościowych, ci, którzy pracowali, otrzymywali zupę, rozwodnioną zupę, ale jednak zupę. Nawet z dodatkową zupą wyglądałem jak szkielet, podobnie jak mój ojciec, matka, przyrodnia siostra i jej dwójka dzieci. Z powodu głodu nogi mojej matki popuchły, przez co poruszała się z wielkim trudem. Mój ojciec zmarł z głodu wiosną 1941 roku.
Wiosną 1942 roku, moja mama, przyrodnia siostra, jej dwójka dzieci i ja, zostaliśmy wyselekcjonowani do przetransportowania do Chełmna, aby tam nas zamordowano. Moja siostra mogła się uratować, ale gdy zabrali jej dzieci, zdecydowała się iść z nimi. Matka kazała mi uciec i schować się dopóki selekcja na naszym terenie nie zakończy się. ?Uciekaj zygzakami?, powiedziała mi ?i nie zatrzymuj się gdy będą strzelać lub krzyczeć ?Halt!??. Zrobiłem co mi powiedziała i uciekłem z selekcji, ale mama, siostra i jej dzieci zginęły. Pracowałem w fabryce metalu aż do opróżnienia getta jesienią 1944 roku. Gdy tak się stało, 500 osób, kobiet i młodych ludzi, najbardziej wykwalifikowanych z fabryki, zostało wyselekcjonowanych do przetransportowania jako siła robocza. Byłem wśród nich ? mieliśmy produkować amunicję gdzieś w Niemczech.
Najpierw wysłano nas odkrytym wagonem kolejowym do Auschwitz-Birkenau. W pociągu było 500 pracowników takich jak ja i 2300 osób z łódzkiego getta, z których większość ukrywała się w getcie. Zapakowano nas po 80 osób do wagonu, 35 wagonów. W obozie Auschwitz-Birkenau pracownicy z fabryki zostali zgromadzeni po jednej stronie, zaś pozostali -2300 osób - zostali poprowadzeni do komór gazowych.
Z Auschwitz , my, pracownicy z fabryki metalu zostaliśmy przewiezieni do Stutthof ? brutalnego i morderczego obozu koncentracyjnego. Tam dowiedzieliśmy się, że fabryka amunicji miała być na północ od Poznania, ale nastąpiła zmiana planów, ponieważ Rosjanie szybko parli na zachód. Maszyny miały zostać spakowane i wysłane do fabryki w Dreźnie. 32 osoby zostały wysłane na północ od Poznania, żeby oczyścić, rozmontować i spakować maszyny. Zabrało nam to sześć tygodni. W tym czasie w Stuthoff straciliśmy około 120 osób z naszej pierwotnej, pięciuset- osobowej grupy. Wówczas poproszono obóz w Auschwitz, by wyselekcjonował 120 ?twardych? osób tak, by powstała grupa pięciuset pracowników, zgodnie z rozkazami ministra uzbrojenia Alberta Speer?a.
Do Drezna dotarliśmy 24 listopada 1944 roku. Podczas marszu z dworca kolejowego do fabryki na ulicy Schandauerstrasse 68, eskortowani przez SS, pomimo tego, że byłem wygłodzony, chudy i słaby, byłem oczarowany pięknem miasta. Chodecz byłmałym miastem, shtetl w Yiddish. Łódzkie getto było nędzne i brzydkie, ale Drezno było pięknym miastem. Podczas gdy szliśmy, patrzyłem na prawo i lewo i obiecałem sobie, że kiedy przetrwam, zostanę architektem.
13 lutego 1945 roku Drezno zostało zbombardowane, do tej pory było nieruszone. Fabryka, w której pracowałem pod nadzorem SS jako niewolniczy pracownik, została uszkodzona i wyłączona z pracy. SS kazało nam oczyścić maszyny i naprawić uszkodzony budynek. Spędziliśmy wiele dni i nocy robiąc to.
W końcu SS zrozumiało, że było to zadanie beznadziejne i pewnego dnia, blisko środka marca 1945 roku, zmuszono nas do wymarszu w kierunku południowym. Okazało się, iż jest to marsz śmierci. Ci, którzy byli słabi i nie nadążali za tempem marszu, byli zabierani i rozstrzeliwani. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza przydatność jako pracowników od wyrobu amunicji skończyła się i teraz SS zabierze nas do jakiegoś wąwozu i i wszyscy zostaniemy rozstrzelani. Ta pewność nakłoniła kilka osób do próby ucieczki podczas trzeciej nocy naszego marszu. Byłem wśród nich
Naszym planem było dostać się do Drezna i ukryć wśród ruin, ale światło dzienne zastało nas zaledwie 8 kilometrów od miasta, więc musieliśmy znaleźć schronienie. W miejscu zwanym Oberpoyritz, niedaleko zamku Pilnitz, troje z nas zostało przygarniętych przez bezdzietną parę niemiecką ? Kurta i Herthę Fuchs. Moi dwaj koledzy to Abram Sztajer, który miał 30 lat i Adam Szwajcer, który miał 31 lat. Ja miałem wówczas 17 lat. Adam był w Auschwitz-Birkenau od początku istnienia obozu i miał wytatuowany na ramieniu numer 57.
Państwo Fuchs opiekowali się nami tygodniami. Spałem w szopie i cały dzień pracowałem w ich ogrodzie warzywnym z tyłu domu. Z pomocą pana Fuchsa, moi dwaj przyjaciele znaleźli pracę u pobliskiego rolnika i wracali każdego wieczora do domu Fuchsów.
4 maja 1945 roku rosyjskie oddziały przeszły przez wioskę Oberpoyritz. Tej nocy przyśnił mi się dziadek, który kazał mi wracać do Chodcza. Sen był taki żywy, że w środku nocy wstałem i zacząłem się ubierać. Wtedy zdałem sobie sprawę, że śniłem. Następnego ranka powiedziałem państwu Fuchs i moim kolegom, że tego dnia wyruszam do Chodcza, mojego miasta w Polsce, by spotkać się z członkami mojej rodziny. Wyjaśniłem, że ponieważ jestem najmłodszy z siedmiorga rodzeństwa, mam nadzieję, że część z nich przeżyła. Lub ktoś z moich kuzynów lub wujków? Szansa wyruszenia do domu sprawiła, z powodu tęsknoty czułem zawroty głowy.
Gdy powiedziałem państwu Fuchs i innym, że tego dnia przygotowuję się do drogi, pomyśleli, że oszalałem. Radzili mi, bym poczekał tydzień lub dwa, lub dłużej i potem wyruszył. Zostałem z nimi jeden dzień dłużej ? przekonany posiłkiem, który pani Fuchs przygotowywała na wieczór, by uczcić koniec wojny.
Następnego ranka wyruszyłem w drogę. W końcu dotarłem do mojego rodzinnego miasta Chodecz, około 460 kilometrów w linii powietrznej od Drezna. Odkryłem, że z 800 Żydów, którzy mieszkali tu przed 1939 rokiem tylko czworo przeżyło ? ja i trzy siostry Pinczewskie, które teraz mieszkają w Melbourne w Australii. Wszyscy Żydzi z okolicznych miast również zostali zamordowani. Żydzi mieszkali w Polsce od tysiąca lat, a teraz wszystkie dobrze prosperujące społeczności zostały kompletnie zniszczone. Ponieważ nie znalazłem nikogo w domu zacząłem się zastanawiać nad sensem swojego ocalenia. Co mnie trzymało przy życiu przez te czarne lata? Wiedziałem, że bardzo pomogły mi słowa dziadka, gdyż ufałem mu całkowicie. Także moja własna chęć życia i moja miłość do życia, mój wrodzony optymizm, odwaga do podejmowania ryzyka i być może ? równie ważny ? fakt, iż byłem tak bardzo kochany przez moją rodzinę gdy byłem dzieckiem.
Polacy w moim mieście nie przywitali mnie po przyjacielsku ? w rzeczywistości obawiałem się o moje życie. Cały teren był dla mnie jak jeden wielki cmentarz. Opuściłem Polskę i wyruszyłem do Czechosłowacji. Z pomocą pewnej miłej pani z Czerwonego Krzyża w Pradze zdołałem zdobyć trochę artykułów żywnościowych, które zdecydowałem się zabrać do państwa Fuchs. Tą skromną paczką jedzenia chciałem im podziękować. Pociągi jeździły, ale nieregularnie, a te, które przyjeżdżały, były przepełnione. Zauważyłem ludzi siedzących na dachu pociągu, więc wspiąłem się na dach i w ten sposób jechałem całą drogę do Drezna.
Gdy dotarłem do wioski, pani Fuchs była ubrana na czarno. Pięć dni po tym, jak wyruszyłem do Polski, miejscowi ludzie, którzy byli podczas wojny w SS dowiedzieli się, że państwo Fuchs udzielają schronienia Żydom. Choć wojna się skończyła, zabrali pana Fuchsa, Adama i Abrama na pobliskie pole gdzie zastrzelili pana Fuchsa i Adama, a Abrama zabrali z sobą. Abram przeżył i mieszkał w Izraelu do 2003 roku, czyli do śmierci. Zajęło mi wiele lat by go odnaleźć, ponieważ trochę zmienił swoje imię. Pani Hertha Fuchs została uhonorowana za swoje bohaterstwo i ogłoszona Sprawiedliwą Wśród Narodów Świata przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie.
Odwiedziłem Drezno w październiku 2002 roku i pojechałem z ekipą telewizyjną do pani Fuchs. Spytałem ją, dlaczego przyjęła i udzieliła schronienia naszej trójce. Zapłaciła za to przecież straszną cenę ? cenę życia swojego męża, Kurta, a my nie mogliśmy jej nic ofiarować oprócz podziękowania. Odpowiedziała, że zarówno ona jak i jej mąż czuli, że muszą to zrobić. ?Widzisz?, powiedziała, ?choć jesteśmy Niemcami, nie byliśmy nazistami, nasze umysły nie zostały zatrute dwunastoletnią propagandą i całym skrzekiem nazistowskim przeciwko Żydom. To był impuls, żeby tak postąpić, by wziąć was i ocalić. Sądzę Roman, że postąpiłbyś tak samo.?
Odparłem, iż po tak wspaniałym przykładzie, jaki pokazali ona i Kurt, chciałbym sądzić, że postąpiłbym tak samo. Ale wiem, że łatwiej jest powiedzieć tak, niż to zrobić. Pani Fuchs zmarła w wieku 95 lat w grudniu 2002 roku. Często pytam się siebie, czy miałbym odwagę, poczucie tego, co jest dobre a co złe, humanitarność, by przyjąć obcych i ich ocalić, gdy taki czyn był karany śmiercią i to wszystkich bliskich. Chciałbym wierzyć, że uczyniłbym tak samo.
Dedykuję tę opowieść mojej utraconej rodzinie, moim dzieciom i wnukom.