DUDAŁA
Tutaj, przed laty dwustu bez mała,
groblą na strudze1 staw uczyniono.
Jego się woda na koło lała
i jego siłą ziarno mielono.
Znojny tu żywot wiódł młynarz stary,
bo mu i siły wciąż ubywało.
W młynie2 się wszystko psuło bez miary,
wadliwe koło głośno dudniało.
Być może ludzie z tego powodu
obejście jego Dudałą zwali,
a może przez to, że żonkę młodą
o brak wierności mu posądzali?
Do jego chaty w czasach minionych,
nie znając prawie tutejszej mowy,
wędrowców dwóch przybyło znużonych,
a był już wieczór mroźny ? zimowy.
Dziwnym wprost było, że tak strudzeni
w tobołkach nieśli coś tak ciężkiego,
że się pod nimi gięli ku ziemi,
a nie rzucili w drodze żadnego.
Widocznie cenne dźwigali łupy,
co im nad zdrowie drogimi były.
Gdy już stukali do drzwi chałupy,
zgłodniałe wilki spod lasu wyły.
Dosyć gościnnie przyjęci byli,
młynarka sama ich kurowała.
Oni za wszystko złotem płacili
i wiosna szybko się przybliżała.
Kiedy już słonko śniegi stopiło,
choć niespokojne to były czasy,
gdy tylko sił im więcej przybyło,
poszli ku swoim za wody, lasy.
Skarby gdzieś swoje ukryć musieli,
bo obawiając się złej pogody,
ze sobą tylko niewiele mieli,
gdy opuszczali progi zagrody.
Sami już nigdy tu nie wrócili
i tylko struga jak niegdyś płynie.
Groblę już dawno deszcze rozmyły,
trawą porosły ślady po młynie.
Pół wieku temu w tę okolicę
podobno jakiś Francuz zawitał
i porównując teren ze szkicem,
miejscowych ludzi wokoło pytał,
o to, gdzie miejsce zwane Dudała,
potem ? gdzie młyn stał i gdzie topola,
a może wierzba, która tu miała
rosnąć przed laty na skraju pola.
Lecz wtedy nikt z nich już nie wydolił,
aby to miejsce wskazać dokładnie.
Inni dla samej płochej swawoli
okłamywali jego nieładnie.
Zrozumiał wreszcie, że jest zbyt trudno
znaleźć, co pradziad jego zaniechał,
więc porzucając marzenia złudne,
swój szkic zostawił, a sam odjechał4.
Kiedy się o tym rozeszły wieści,
Chodecz zasłynął jak Eldorado.
Poszukiwacze motyki znieśli
lub dźgali ziemię wokoło szpadą.
Ucierpiał przy tym kurhan pobliski5,
w którym przodkowie urny składali.
Ludzie łakomi na łatwe zyski
ogromne dziury w nim pokopali.
Niejeden przy tym znalazł skorupkę
lub cały garnek lepiony z gliny,
a gdy w nim ujrzał popiołu kupkę,
tłukł go ze złości, choć bez przyczyny.
Dziś znów tu cisza błoga panuje,
wśród której drzemią stare sekrety.
Nikt jej nie mąci, kto piękno czuje
i umie cenić jego zalety.
Mimo to, jeśli jesteś już blisko,
nie niszcząc jeżyn ani leszczyny,
pn? się pod górę przez cmentarzysko,
aby popatrzyć z jego wyżyny.
Wtedy zrozumiesz, ile mozołu
ludzkie istoty kiedyś włożyły,
aby swych przodków tutaj pospołu
uczcić pomnikiem dużej mogiły.
Chodecz, grudzień 1971
CHAŁUPECZKA Z HELENÓWKA
Nie ma na mapie, ale jest na świecie
miejsce, co w Chodczu wskaże każde dziecię.
Już przed stu laty się tu nim zachwyca
syn Pana Stefana Boryssowicza.
Trzynastym dzieckiem był Teodor w domu,
sam do powstania przystał po kryjomu.
Miał osiemnaście lat ? życia początek,
potem był wyrok: Sybir ? lat dziesiątek.
Wytrwał ? i tutaj, gdzie zbierała żniwa
straszna cholera ? z pomocą przybywa.
Wsławił się także w Europie całej
talentem, jako lekarz doskonały.
On to chaszczami porośnięte zbocze
począł zamieniać w ustronie urocze
i swego rodu siedzibą uczynił,
ozdobił parkiem i pałacem (mini).
Wart Pac pałaca? ? jak Helena, która
godnie ? wszak prawa Teodora córa ?
o wszystko dbała, nowy las sadziła
i dzieląc ? wybór krewnym zostawiła.
A dziś jej dzieci w części Helenówka
pobudowali domek-łamigłówka,
co Baby Jagi chatkę przypomina,
lecz tu nie piernik na dachu ? to trzcina.
Również nie wsparty jest na łapie kurzej,
tylko na skarpie ? na kamiennym murze.
Dach jego cały w różne strony krzywy,
a w środku bajka ? widzisz same dziwy!
Choćbyś obejrzał w życiu kawał świata,
nie spotkasz takiej jak ta dziwo-chata.
Piórem zbyt trudno o niej opowiedzieć,
by Chałupeczkę poznać ? trza ją zwiedzić.
Z jej okien widać chodeckie jezioro,
które w dniu każdym, każdą roku porą,
pięknem urzeka mieszkańców i gości.
Jemu i Świteź urody zazdrości!
I znów jak dawniej ? jak za czasów dziada,
wszystkim podziwiać ten kącik wypada,
bo jest prawdziwą perłą w Chodczu całym,
mieście kochanym, chociaż takim małym.
Chodecz, lipiec 1978
CZY TO DZIWNE?
Żonie swej poświęcam
Przystanęła przy mnie Muza.
Cichy jej szept uchem czuję:
?nie odwlekaj tego dłużej,
ja ci słowa podyktuję?.
Rzadko człeka to spotyka,
by się takie Coś prosiło
i trzy grosze swoje wtyka
tam, gdzie dziś by ich nie było.
Ja jej na to: ?cacy, cacy?,
wszak nie pora na te sprawy.
Mam dwie ręce pełne pracy,
tom tych szeptów nie ciekawy.
Na coś jednak się zanosi,
chciałbym wyczuć, w czym jest sprawa.
Raz namawia mnie, raz prosi,
coś aż nazbyt mi łaskawa.
Jeszcze pracy nie przerwałem,
kombinuję, gram na zwłokę.
Nieraz z nią kłopoty miałem,
komuś nawet wyszła bokiem.
Lecz mnie nadal napastuje,
jak Cyganka wróżbą nęci,
że ulegnę, już to czuję,
choć nie miałem zrazu chęci.
Więc namowom ucha daję,
pojedyncze słowa chwytam.
Już na kartce to zostaje
zapisane, a więc czytam:
?ja się tobą opiekuję,
byłam nieraz ci natchnieniem.
Przykro, że się mnie traktuje
jakbym była tylko cieniem.
Przyznam ? Panu Bogu trzeba
dać pierwszeństwo ? coś poświęcić.
Lecz Kupale ? dobre nieba!
Lub do Łady tak się wdzięczyć!
Zjawę Strzygę przypomniałeś,
której oby już nie było.
O mnie wspomnieć nie myślałeś,
nawet ci się to nie śniło!
A ostatnie twe wybryki?
To już się z rozsądkiem m?a.
Wybierz zatem ? Angeliki,
bale, Ele pierwsze, czy ja?
Wiele lat minęło, przeto
nie bez racji ci się żalę.
Zrozum ? jestem też kobietą.
To ci nic nie mówi wcale??.
Szybko pamięć przywołałem ?
prawdę mówi rzeczywiście.
Zbyt długo to odkładałem,
czas naprawić, oczywiście.
Więc skruszony w pierś się b?ę,
w dłoń całuję swe kochanie.
Poprawię się, obiecuję ?
tak tłumaczę zaniedbanie:
?Chęci dobrych mam ja wiele,
ale czas tak szybko płynie
mnie przy Tobie, mój Aniele,
że nim zacznę, już dzień minie.
Tyś mi pierwsza przed innymi,
tylko godnych słów nie znałem,
by Ci radość sprawić nimi,
więc je wokół rozdawałem?.
Niebo się rozpogodziło
(Długo chmurki nie zobaczę),
Muza łezkę uroniła,
ja przerwaną kończę pracę.
Chodecz, styczeń 1980
GRZYBIARZE
Nieczęsto można znaleźć borowika,
co młodsi nigdy rydza nie widzieli.
Lasy się kurczą, starodrzew zanika,
a nas, jak wilka, coś ciągnie do kniei.
Czekamy zimę, wiosnę i cześć lata,
by ? kiedy przyjdzie odpowiednia pora ?
wstawać przed świtem, przebyć choć pół świata,
a znaleźć czasem tylko muchomora.
Nieraz zmoknięci, głodni, wyczerpani,
wlokąc z wysiłkiem już nogę za nogą,
musimy przyznać, żeśmy zabłąkani,
bo leśne ścieżki tak nas zmylić mogą.
Lecz nie zdradzamy naszym towarzyszom,
jak nas ucieszył ich widok z oddali,
skrywamy radość, więc tylko usłyszą,
ile tam grzybów myśmy uzbierali.
I z dumą koszyk ku nim pochylamy
? są czarne łebki, maślaków bez liku
i smaczne sójki i gąski stadami,
jest też borowik ? pośrodku w koszyku!
Grzybiarz zna grzyby, zbiera je w skupieniu.
W jego koszyku są różne kolory
i smaki różne, które w połączeniu
dla podniebienia ? to same walory!
Większość z tych grzybów różne nosi nazwy,
gdy nie znasz dobrze ? nie ufaj pozorom.
Nic smakowaniem nie odróżnisz, każdy
psi ma truciznę mocno utajoną.
Z atlasem grzybów, jeśli początkujesz,
wchodź w las i jeszcze pytaj się grzybiarza
w każdym momencie, gdy niepewność czujesz
lub odpoczynku okazja się zdarza.
Na odpoczynek dłuższy szkoda czasu,
tylko łyk picia, mała kromka chleba,
a nogi same niosą znów do lasu,
bo do pełnego kosza zbierać trzeba.
Wreszcie należy powrócić do domu.
Przed nami znowu jest drogi pół świata
i obieranie ? nie oddam nikomu
tej przyjemności ? póki służą lata.
Listopad 1994
JAK POWSTAŁA TA KUPAŁA
Za tamtych czasów zawsze się czciło
imię kolegów w firmach ? przy pracy.
Było wesoło i wszystkim miło,
tak ucztowali wszyscy rodacy.
Kiedy się w trakcie petent pojawiał,
wiedział, jak wielką gafę uczynił.
Grzecznie przepraszał, z wolna się cofał,
wprost bił się w piersi, że tak zawinił.
Czasem ktoś powstał, by go obsłużyć,
niech wie sierota, że litość mamy
i dobre serce, by mu usłużyć
w takim momencie! Widzicie sami!
Podobnie było w naszym zakładzie.
Już o dwunastej imię Jerzego
było na ustach całej obsadzie
zaopatrzenia i technicznego.
Z upływem godzin troska powstała,
jak tu urządzić Janom przyjęcie?
Aż ze dwudziestu jest ich bez mała,
żadnej roboty przy takim święcie!
Trzeba by zająć w lesie polanę,
bo na jeziorze wyspa ? odpada!
Można by kogoś zgubić nad ranem,
tak być nie może i nie wypada!
Lecz na polanę mogą przyjść goście,
nic to nie szkodzi, mile widziani.
Jeszcze plakatem wszystkich zaproście,
przecież kanapki przyniosą sami!
Wszystkim ognisko przygotujemy,
by mogli ogrzać swoje kiełbaski.
Harmonię z sobą też przyniesiemy,
będą bajania, śpiewy, oklaski!
Na dzisiaj dosyć ? zróbmy zebranie
koniecznie jutro i omówimy
wszystkie szczegóły, jakie zadanie
kto weźmie, komu co przydzielimy.
Tak burza mózgów się rozpętała,
wciągniem do pracy młodzież klubową.
Mikrofon może by szkoła dała,
jeszcze kapelę jakąś ludową.
Urząd da przydział nam na kiełbasę
oraz estradę w lasku przy wodzie.
Mietek dowiezie drewno przed czasem
i on ogniska pilnować może.
Jeszcze, by pieśni jakieś powstały,
niech pisze każdy, kto chce i umie.
Legendy, bajki, dobre kawały,
to wszystko będzie przyjęte w tłumie.
Włodek wypisze nam ogłoszenia,
a na nich program imprezy cały.
Pod jakim hasłem słać zaproszenia?
To oczywiste ? z nazwą ?Kupały?!
Przyjęto chętnych, by udział wzięli:
Pani Teresa z młodzieży krocią,
Pan Janikowski ? szef swej kapeli,
wianków sznur cały i kwiat z paprocią!
Przez dni sześćdziesiąt wszystko zrobiono.
Legendy, pieśni wokół zebrano,
próby, ćwiczenia przeprowadzono.
Co brakowało ? to dopisano.
Zabawy, pieśni, wianków puszczanie,
ognisko, tańce, harce, oklaski.
A o północy ? kwiatu szukanie
i znowu tańce trwały do brzasku!
Połowa Chodcza i okolicy
była widownią, czyniła harce.
Brali w tym udział i urzędnicy,
i firm zarządy, młodzież i starce!
Takiej zabawy dotąd nie znano,
bez haseł, hołdów, władzy nie czczono.
Głośno powtórki się domagano
za rok ? i pomoc postanowiono!
Trzydzieści pięć lat teraz upływa
i dzieje się nam różnie zmieniały,
jednak co roku wciąż się odbywa
impreza z nazwą naszej Kupały.
Przypomnieć tutaj jeszcze wypada,
że tę najkrótszą noc w roku czciła
już prapraprzodków naszych gromada
i tę tradycję nam zostawiła.
Ładnie to w Starej baśni przedstawił
Józef Kraszewski, stąd przykład mamy.
I w takim stylu każdy się bawił,
dzisiejszą młodzież też zachęcamy.
Chodecz, 2011
STRZYGA
Za dawnych czasów, o których stary
tylko dąb w Zb?ewie pamiętać może,
pośród polany w borze bez miary
stał Strzyga, czyli kamienny bożek.
Z czyjej on ręki dostał swą postać,
jaka dźwignęła go w górę siła,
od kogo imię zjawy mógł dostać?
To tajemnica wieków okryła.
Do dzisiaj jednak z jego imienia
wioska tamtejsza Strzygi się zowie.
O dawnych dziejach bez zatajenia
niechaj legenda ta nam opowie.
Z głową okrągłą w tułów wciśniętą
był stóp trzynaście wysoki cały,
twarz miał okrutną, wcale nie świętą,
jakby z niej stale gromy padały.
Strzyga panował ? na tę krainę
zsyłając mory, nagłe konania,
pożogi, wojny i klęski inne,
bo takie były jego zadania.
Drżał przed nim ludek spokojny, cicho
składał ofiary i bił pokłony,
bał się rozgniewać przeklęte licho,
wymyślał gusła i zabobony.
Nikt nie wie, ile wieków tak było,
lecz kiedy Bolko tron objął cały,
nowego Boga osiedlał siłą
w miejsca, gdzie stare dotychczas stały.
Dotarły sługi jego do Strzygi,
lecz tu niełatwe mieli zadanie.
Najpierw dość dużo było fatygi,
aby go dźwignąć na wielkie sanie.
Następnie wołów pokaźne stado
ciągnęło śluzę z bożkiem ku wodzie.
Za nimi wioska całą gromadą
szła z ciekawością wielką i w trwodze.
Gniewny był Strzyga za swą zniewagę
i wyczekiwał stosownej chwili,
kiedy dwaj knechci przez nieuwagę
w pochodzie zbytnio się doń zbliżyli.
Wtenczas się szybko na bok przechylił,
na ziemię stoczył i obu zdusił.
Zmarli oboje w tej samej chwili.
Miejsce to Mstowem się zwać dziś musi.
Sługom na miejscu pogrzeb sprawiono
nowym obrządkiem ? przez pogrzebanie.
Woły na nowo w jarzma wprzężono,
by dalej ciągły z bożyszczem sanie.
Wlekli go z większą uwagą teraz,
lecz któż przewidzi wszystkie przeszkody.
Wszak człeka rozum za mały nieraz,
gdy ze złą mocą idzie w zawody.
Strzyga niechętnie opuszczał gaje,
wśród których powstał oraz panował,
kiedy minęli już borów skraje,
aż do połowy w piasku się schował.
Daremnie woły karki prężyły,
rwały powrozy, ciężko stękały.
Dokończyć dzieła brakło już siły,
bo ludziom także ręce pomdlały.
Odpocząć trzeba ? tak rozmawiają,
a więc pod borem biwak rozbili.
Jedni ognisko już rozniecają,
dwoje inne prace czynili.
Na duży ogień miechem dmuchają
i grzeją jakieś żelaza stare.
Potem w nie szybko młotem pukają
i leją wodą, bo widać parę.
Po tym biwaku pamięć została
od dziadów ? wnukom, z ojca do dziecka.
Dziś dumna z tego jest wioska cała
i nosi nazwę Huta Chodecka.
Snem pokrzepieni nazajutrz z rana
oraz modlitwą i jadłem sytym,
na wpół złamali bożka-bałwana,
dłutem i klinem młotami wbitym.
Stąd Bogołomi nazwa powstała
i do tych czasów jest znana jeszcze,
a woły Strzygę we dwóch kawałach
do wód jeziora dowlokły wreszcie.
Po stromym brzegu łatwo już było
kulnąć w głębinę te oba głazy,
lustro jeziora się otworzyło
z pluskiem potężnym jak grom dwa razy.
Myśleli ludzie, że z nim skończyli,
bo ślad nie został żaden na wodzie,
lecz się zawiedli ? tym się zmylili ?
wciąż nieszczęściami nękał ich srodze.
Odtąd już dziewięć wieków minęło,
jak utopiony w Głęboczku leży,
lecz i w głębinę ? jego to dzieło ?
zbiera ofiary i grozę szerzy.
Ktokolwiek płynie po tym jeziorze,
choćby nie wierzył w legendy słowa,
kiedy się chmura z wiatrem ukaże,
niechaj się spiesznie na brzegu chowa.
Nie każdy bowiem ustrzec się zdołał
i dziś już sobie przebywa w niebie,
jeśli go Strzyga zwabił i wołał,
a był zbyt śmiałym i pewnym siebie.
Chodecz, czerwiec 1975